niedziela, 26 lipca 2020

Krótka historia o tym, jak Czechy i Polska z pandemią sobie radzą

Jako że w tym roku jeszcze nie byłem w Czechach, a i zapas Kofoli się skończył, uznałem, że wraz z otwarciem granic trzeba się wybrać do sąsiadów. Wycieczka była dla mnie cenną lekcją i wyjaśnieniem, czemu Czesi tak dobrze sobie z pandemią poradzili, a my nie umiemy.

Powóz ślubny
Zacznę z nieco innej beczki, a więc od opisu sytuacji podczas pandemii tam i tu. Czesi to naród praktyczny i wygodny. Jak tylko pojawił się wirus, to uznali, że lepiej będzie zacisnąć pasa i przetrwać trzy miesiące stanu wyjątkowego, żeby szybciej było normalnie. I tak zrobili – odwołano imprezy, zamknięto kluby, wprowadzono dystans bezpieczeństwa, nakazano zasłaniać twarz, a w sklepach nosić rękawiczki. Wszystkie te ograniczenia konsekwentnie egzekwowano, a ludzie wiedzieli, że warto wytrzymać, bo dzięki temu lato będzie już normalne.

W Polsce jednak – jak zwykle – bardziej liczyły się stołki i doraźne korzyści niż ludzie. Dlatego nie ogłoszono stanu wyjątkowego ani żadnego innego. Jednocześnie wprowadzano ograniczenia, które przeczyły temu, że stanu wyjątkowego nie ma. Mimo ograniczeń liczba zarażeń rosła, więc ludzie doszli do słusznego wniosku, że coś jest nie tak. W dodatku u nas zapanowała swoista paranoja maseczkowa objawiająca się tym, że Polacy uznali maseczki za cudowny lek na wszelkie dolegliwości. Są zachorowania? To z powodu braku maseczek. O braku dystansu bezpieczeństwa i tłoku w miejscach publicznych się nie wspomina…

Mural przed dworcem kolejowym
Muszę też dodać, że w Czechach nie doszło do żadnych – poza obcięciem połączeń międzynarodowych – ograniczeń w funkcjonowaniu transportu publicznego. Przeciwnie – uznano, że skoro należy zachować dystans, to pociągów, autobusów u tramwajów powinno być dużo, żeby uniknąć tłoku. W Polsce zaś, zamiast ułatwić podróżowanie tym, którzy z różnych powodów podróżować muszą, obcięto siatkę połączeń i celowo chyba wprowadzono na wielu trasach krótkie składy, żeby ograniczyć liczbę podróżnych.

Efekty tych dwóch strategii było doskonale widać na każdym kroku podczas wczorajszej wyprawy do Czech. Żeby wyrobić się w jeden dzień, wyjechaliśmy z K. pociągiem do Szklarskiej Poręby o 6.24. Pociąg ten, z racji dogodnej pory, jest w sobotni poranek najbardziej obleganym, nawet poza sezonem, a co dopiero w wakacje. Jakież więc było nasze zdziwienie, gdy zobaczyliśmy, że przy peronie podstawia się tzw. trójczłonowy Impuls – najkrótszy pociąg w posiadaniu Kolei Dolnośląskich! Skład ten ma 165 miejsc siedzących – na tej trasie zawsze podstawiano pociąg najdłuższy i najlepszy – pięcioczłonowy, na 250 miejsc, który w dodatku ma lepiej rozplanowane wnętrze i zabiera znacznie więcej rowerów i aż dwukrotnie więcej pasażerów stojących.

Zapora
Skutek był taki, że już we Wrocławiu Głównym zajęte były niemal wszystkie miejsca siedzące. Na kolejnych stacjach (a pamiętajmy, że ten pociąg służy turystom również np. z Wałbrzycha, który też jest sporym miasteczkiem) ludzie stwierdzali, że muszą stać. Humory poprawił wszystkim konduktor, który głośno krzyknął „PROSZĘ ZAŁOŻYĆ MASECZKI, BO INACZEJ NIE SPRAWDZĘ PAŃSTWU BILETÓW!!!”. Oczywiście te kilka osób, które miały maseczki, natychmiast je zdjęło…

W Szklarskiej Porębie przesiedliśmy się do czeskiego szynobusu (kurs bezpośredni do Liberca). Już przy wejściu konduktor uspokajał pasażerów, że Czechy to nie Polska, tam pandemii już nie ma i maseczki nie są obowiązkowe. Muszę przyznać, że była to zaskakująco duża ulga, po prostu wsiąść sobie i jechać. Nie to, żebym nosił maseczkę, ale i tak…

Sobota w Libercu
Czeskie koleje oczywiście znów pokazały klasę i niepowtarzalną atmosferę. Trasa do Liberca jest w ogóle najpiękniejszą znaną mi linią kolejową, wijącą się między szczytami Gór Izerskich, przemierzającą rzeki i biegnącą wiaduktami wysoko nad wioskami i miasteczkami poniżej. Czasami z okna pociągu widać miasteczko, które jakiś czas temu pociąg opuścił, zrobił wielką pętlę dla pokonania różnicy wysokości i znalazł się niewiele dalej, ale parędziesiąt metrów niżej.

Wreszcie dotarliśmy do Liberca. Miasto ze swoimi 130 tys. mieszkańców jest jak na Czechy wręcz metropolią, tym bardziej, że leży blisko trójstyku – miejsca, gdzie łączą się granice Polski, Czech i Niemiec. Liberec jest ze wszystkich stron otoczony górami, w tym okazałym szczytem Ještěd z charakterystyczną wieżą, którą widać aż z Karkonoszy. Na Ještěd tym razem nie weszliśmy – pojechaliśmy właściwie tylko na zakupy, nie mieliśmy nawet dobrych butów na góry. Niemniej skorzystaliśmy z okazji, by odwiedzić uroczy zameczek na wzgórzu na obrzeżach miasta i przejść koło zabytkowej zapory, a także zwiedzić Muzeum Techniki. Mają tam takie, bardzo ciekawe, z najbogatszą w tej części świata kolekcją przedwojennych Rolls-Royce'ów, które w dodatku ponoć wszystkie są sprawne!

Dodaj napis
Generalnie, gdyby nie bardzo mała liczba turystów i brak ogłoszeń o koncertach, można by pomyśleć, że nic się nie stało. Liberec funkcjonował, jak zwykle; ludzie chodzili na spacery, do ZOO, odwiedzali hospody i generalnie zachowywali się normalnie. Dworzec kolejowy też był pełen ludzi, którzy wykorzystali piękną pogodę, żeby zrobić sobie wycieczkę albo wyprawić się na zakupy.
Co do zakupów, akurat była promocja na Kofolę, a że chcieliśmy zaopatrzyć się raz, a dobrze, skorzystaliśmy i wzięliśmy 4 zgrzewki po 6 butelek 1,5 l, czyli razem 36 l Kofoli. Pani w kasie patrzyła na nas jakoś dziwnie… Kiedy, z trudem, zapakowaliśmy się z zakupami, wróciliśmy na dworzec. Liberec to najbardziej krzywe miasto, jakie znam (spodziewam się, że jedyny płaski kawałek jest otoczony barierką jako osobliwość przyrodnicza), a łażenie pod górę z 18 litrami Kofoli w plecaku łatwe nie jest, uwierzcie mi.

Łaźnia
W pociągu najlepiej czuło się, że w Czechach wszystko wróciło do normy – panowała tam atmosfera radosnego pikniku, z piciem piwa, a czasem nawet ze śpiewami. To ostatnie trochę przeszkadzało, bo czeska muzyka popularna niewiele różni się od naszego disco polo – które Czesi zresztą lubią! Wierzcie lub nie, ale słyszałem raz, jak cały szynobus śpiewał „Ona tańczy dla mnie”.

Szklarska Poręba Górna. Wysiadamy, idziemy na pociąg do Wrocławia i… znów ten sam maleńki skład! Pociąg był już zapchany, a tymczasem wraz z nami szła dzika banda kilkunastu rowerzystów i wielu miłośników wycieczek z kijkami. Udało się nam zająć miejsce siedzące, ale niestety dwa przystanki dalej usiadła koło nas pani z hałaśliwym dzieciakiem i psem, którego posadziła na siedzeniu obok nas. Spytała tylko z głupim uśmiechem „Chyba wam to nie przeszkadza?”. Oczywiście, że przeszkadza, durnoto, zwłaszcza że pies nie miał kagańca! Wzięliśmy więc plecaki i sobie poszliśmy.

Ještěd
Jako że wszystkie miejsca były zajęte, stanęliśmy w przestrzeni do przewozu rowerów. Miejsca było mało, więc ułożyliśmy plecaki pod ścianą, sam stałem przed nimi i oparłem się o okno, a K. niejako położyła się na mnie. Musieliśmy wyglądać osobliwie, bo ludzie wytykali nas palcami i mówili, że w pociągu moglibyśmy się powstrzymać. Ale i tak największą wesołość zbudził facet, który wsiadł w Wałbrzychu z muszlą klozetową. Na początku stał koło niej, ale ludzie go ochrzaniali, że miejsce blokuje, więc usiadł na tym kiblu, żeby było luźniej.

W Jaworzynie Śląskiej dopchał się do nas konduktor. Zobaczył tłok i powiedział, że taka sytuacja jest niedopuszczalna i w związku z tym że prosi, by część pasażerów opuściła pociąg (!). Oczywiście usłyszał tylko stertę wyzwisk, a potem musiał uciekać.

Nasza ulubiona restauracja w Libercu
Były też piękne przykłady solidarności. Jako że zamek w toalecie był zepsuty, a wskaźnik zajętości nie działał, osoby stojące przez nią, czyli K. i ja informowaliśmy na bieżąco, czy jest wolne. Na każdej stacji podróżni grali w swoistego Tetrisa, umieszczając bagaże i rowery tak, by upchnąć jeszcze jedną sztukę jednego bądź drugiego. Ktoś zauważył, że jak się złoży podłokietniki, to na dwóch miejscach zmieszczą się trzy osoby – tak też zrobiono i od razu zrobiło się nieco luźniej. Znaczy to tyle, że dalej było ciasno, ale nikt nie musiał zostać na peronie.

Kiedy przyjechaliśmy do Wrocławia, przed peronem stała ekipa telewizyjna, która filmowała najwyraźniej, w jakich warunkach jeżdżą pasażerowie KD. Mam nadzieję, że ten reportaż coś zmieni.

PS Zauważyłem, że w toalecie w czeskim pociągu ubytek wody do spłukiwania i mycia rąk był podobny. W polskim ubywało tylko wody do spłukiwania, podczas gdy zbiornik na wodę do mycia rąk był pełen, podobnie jak pojemnik na mydło. Wnioski wyciągnijcie sami.

1 komentarz:

Arcane - 7 lat czekania, ale warto było

Arcane USA 2021 Scenariusz: Christian Linke, Alex Yee Na podstawie gry League of Legends Nie jestem namiętnym graczem, ale świat gier komput...